czwartek, 24 kwietnia 2008

Dz 5, 33-42

33 Gdy to usłyszeli, wpadli w gniew i chcieli ich zabić. 34 Lecz pewien faryzeusz, imieniem Gamaliel5, uczony w Prawie i poważany przez cały lud, kazał na chwilę usunąć Apostołów i zabrał głos w Radzie: 35 «Mężowie izraelscy - przemówił do nich - zastanówcie się dobrze, co macie uczynić z tymi ludźmi. 36 Bo niedawno temu wystąpił Teodas, podając się za kogoś niezwykłego6. Przyłączyło się do niego około czterystu ludzi, został on zabity, a wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni i ślad po nich zaginął. 37 Potem podczas spisu ludności wystąpił Judasz Galilejczyk7 i pociągnął lud za sobą. Zginął sam i wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni. 38 Więc i teraz wam mówię: Odstąpcie od tych ludzi i puśćcie ich! Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, 39 a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem». Usłuchali go. 40 A przywoławszy Apostołów kazali ich ubiczować8 i zabronili im przemawiać w imię Jezusa, a potem zwolnili. 41 A oni odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia [Jezusa]. 42 Nie przestawali też co dzień nauczać w świątyni i po domach i głosić Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie.

3 komentarze:

Staszek Krawczyk pisze...

Wojtek:


Wreszcie głos mądrości pośród Sanhedrynu!

Gamaliel był rzekomo, podobnie jak nawrócony faryzeusz Nikodem, świadkiem wystąpień dwunastoletniego Jezusa w świątyni. Może stąd też jego ostrożność wobec Apostołów. Podobnie jak Piotr (czy należy bardziej słuchać Boga, czy ludzi?), stawia arcykapłanom pytanie o jednoznacznej odpowiedzi: jeżeli oni słuchają Boga, to my ślepo trwamy w błędzie. Jak się o tym przekonać? Tak jak w przypadku innych buntowników i fałszywych proroków - czas pokaże. Jeżeli przetrwają próbę czasu, to znak, że czuwa nad nimi i wypełnia ich moc Boża.

Kościół jest wspólnotą wiernych. Wierzymy, że jest święty dlatego właśnie, że przebywa w nim, pośród wiernych, Duch Święty, który ich uświęca i umacnia. Bóg, który umarł za nas, by zostać wywyższony, zesłał swojego Ducha, by prowadził wiernych właściwą drogą, Jego śladami ("Ja jestem drogą, prawdą i życiem"). Tak jak w przypadku Ananiasza, ten, kto chce oszukać Kościół, oszukuje tak naprawdę samego Ducha Świętego. Świętość Kościoła daje mu jego wyjątkową rolę w świecie. Ma to jednak sens tylko wtedy, kiedy jego członkowie poświadczają swoją wiarę właściwym życiem - bowiem "po owocach ich poznacie". Postawa głoszenia Słowa Bożego i pouczanie innych, które nie idą w parze z osobistym przykładem, to postawa obłudna, "faryzejska" ["Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą" -- Mt 23,4].

A cóż z pytaniem Gamaliela? Czy 2000 lat wystarczy, by potwierdzić pieczę Boga nad Kościołem?

Staszek Krawczyk pisze...

Piotr:




Kapłani wpadli w gniew. Przestali się kontrolować i zostali zniewoleni przez afekt. Na szczęście dla apostołów ktoś w tym przedstawieniu nienawiści zachował zimną krew i trzeźwość myślenia.

Gamaliel, posługując się logicznym wywodem, udobruchał Sanhedryn. Zamiast wyroku śmierci kazano uczniów Jezusa ubiczować.

Oni jakby na przekór racjonalnemu myśleniu ucieszyli się z bólu, jaki miano im zadać. Mogli dać w ten sposób świadectwo swej niezachwianej wierze.



Postępowanie Gamaliela jest trochę dziwne, zważywszy, że wszyscy wokół niego pałali żądzą nienawiści i mordu. Musiał być to człowiek wielkiej odwagi. Skąd jednak jego odwaga płynęła? Możliwe, że z mądrości i doświadczenia, możliwe że z natchnienia Duchem Świętym (chociaż św. Łukasz nie wspomina o tym), można też przyjąć tezę (opartą na przypisie), iż od początku sprzyjał chrześcijanom.



Postawa tego uczonego w prawie jest wielkim przykładem. Stara się on nie potępiać z góry nikogo. Osąd zostawia Najwyższej Sprawiedliwości. Jest on przeciwieństwem starotestamentowego Balaama syna Boera, który wykonując zadanie powierzone od Boga (Gamaliel, jako uczony w piśmie, powołany był do zgłębiania mądrości Bożej), nie dał się poprowadzić Opatrzności.

W tej skrajnej i kryzysowej sytuacji otworzył swój umysł (duszę?) i wypełnił zadanie wyznaczone mu przez Boga.

Staszek Krawczyk pisze...

Staszek:


Ironista mógłby stwierdzić, że to się powoli staje nudne. Apostołowie
co parę chwil trafiają przed oblicze Sanhedrynu, Sanhedryn zabrania im przemawiać w imię Jezusa, oni cierpliwie wyjaśniają, że będą słuchać Boga, a nie ludzi, po czym wracają głosić Słowo Boże dokładnie tam, skąd ich ostatnim razem wypędzono. I tak to się sobie kręci.

Ale ironista nie miałby racji. Niebezpieczeństwo bowiem narasta. Na początku kapłani prawdopodobnie chcą tylko uwięzić uczniów Chrystusa. Potem zaczęli im czegoś zazdrościć. A teraz pragną ich zabić.


Wystąpienie Gamaliela prawdopodobnie ocaliło Apostołom życie. Nie będę się tu na nim skupiał, chciałbym natomiast zaakcentować jeden werset: "A oni [...] cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia [Jezusa]".


Mądrość ludowa jest zdania, że cierpienie uszlachetnia. Niektórzy mogą z tego wyciągnąć wniosek, że warto czasami trochę pocierpieć. Tak dla zasady. Żeby nie było nam czasem za wesoło. Albo dla sportu. Właściwie można by z tego zrobić dyscypliną olimpijską. Kto więcej pocierpi, wygrywa ozdobny krzyżyk laurowy.

(Niestety, także wśród pierwszych chrześcijan już niedługo znajdą się nadgorliwcy, którzy będą się pchać na piasek Koloseum, żeby przypadkiem nie wysechł i nie zatracił atrakcyjnego odcienia czerwieni. Ale nie należy iść ich śladem).

Żarty na bok. Trzeba to powiedzieć jasno: cierpienie, które jest bezcelowe, nie ma sensu. Cierpienie dla samego cierpienia jest aberracją, żeby nie powiedzieć: masochizmem. Co więcej, cierpienia, które nie jest konieczne, należy unikać. Na przykład umartwienia w
czasie Wielkiego Postu tylko o tyle są celowe, o ile służą czemuś większemu i ważniejszemu. Same w sobie byłyby kompletnie bez sensowne.

Chrześcijaństwo jest religią radości, a nie ponuractwa.

Ale są też takie chwile, w których uniknięcie cierpień oznaczałoby rezygnację z walki, ucieczkę z pola bitwy, oddanie walkowerem ważnych wartości. Wtedy sprawa wygląda zupełnie inaczej. I właśnie ten wariant odpowiada okolicznościom, w których znaleźli się dzisiaj Apostołowie. Im nie zależy na cierpieniu, ale na głoszeniu Słowa Bożego. Jeśli jednak niesienie światu Dobrej Nowiny oznacza konieczność cierpień -- są gotowi je przyjąć. I cieszą się, że to właśnie oni mogą poświadczać to, co widzieli i słyszeli. Oni, a nie kto inny.

Dlaczego tak się radują? Może dlatego, że chcą innym oszczędzić cierpień? Innym -- to znaczy tym, którzy musieliby iść zamiast nich? Radość z tego, że dzięki mojemu bólowi ktoś inny unika niepotrzebnego cierpienia? Jeśli tak, to jesteśmy bardzo daleko od masochizmu. A bardzo blisko prostej, radosnej wierności Bogu i Jego Słowu.