czwartek, 10 kwietnia 2008

Dz 4, 32-37

32 Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. 33 Apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wszyscy oni mieli wielką łaskę. 34 Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je 35 i przynosili pieniądze [uzyskane] ze sprzedaży, i składali je u stóp Apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby. 36 Tak Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy "Syn Pocieszenia", lewita rodem z Cypru, 37 sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów.

3 komentarze:

Staszek Krawczyk pisze...

Wojtek:

Któż z nas nie chciałby żyć w takiej wspólnocie? Grupie, gdzie komunizm nie jest ideologicznym wymysłem, ale trwa żywy poprzez szczere oddanie wszystkich członków grupy. Dziś, kiedy rządzi kapitalizm, taka organiacja społeczności raz jeszcze nabiera blasku i zachwyca - po części dlatego, że jest raczej pięknym marzeniem niż faktyczną alternatywą na sposób życia. Są wprawdzie jeszcze takie zakątki w Europie, jak choćby mała wioska Taize w południowej Francji, gdzie oprócz braci we wspólnocie uczestniczy też wielu ludzi świeckich (zwykle młodzieży), którzy przyjeżdżają tam na wakacje. Wspólna modlitwa, wspólne dzielenie obowiązków i dzielenie się wiarą pozwalają chociaż trochę zrozumieć, jak mógł wyglądać Kościół pierwotny. Niestety Taize to raczej wyjątek niż reguła.

Cóż zatem różni dzisiejszych chrześcijan od Kościoła pierwotnego? Co sprawia, że chętnie i z radością porzucali swoje dobra i przystępowali do grupy, w której nic tak naprawdę nie mieli na własność? "Jeden duch i jedno serce", które "ożywiały wszystkich, którzy uwierzyli". Było to może coś na kształt poczucia solidarności, które czasem tworzy się w grupie złączonej jednym celem. Ale było to zarazem coś niepomiernie większego, nieogranionego - wspólnota wiary i modlitwy, bezgranicznego zaufania Bogu. Wspólnota w Duchu Świętym, Duchu Boga, który był pośród nich.

Msza święta to pamiątka oddania się Chrystusa Kościołowi - poprzez nią Bóg przychodzi do nas. Msza jest też ważna dlatego, że pozwala trwać jednomyślnie na modlitwie - nie samemu jednak, ale we wspólnocie właśnie! "Boga w sercu mam i dosyć" - ten argument nie ma najmniejszego sensu. Nie można trwać jednomyślnie na modlitwie z samym tylko sobą! "Gdzie dwóch albo trzech zebranych w imię moje, tam i ja jestem" mówił Jezus. Nie chodzi tutaj o zaprzeczanie sensu modlitwy indywidualnej. Ale modlitwa we wspólnocie jest czymś zgoła innym - nie przychodzimy wszak na mszę po to tylko, żeby samemu pomodlić się, samemu przyjąć Ciało Chrystusa i samemu otrzymać błogosławieństwo! "JednoczyMY się w tej najświętszej ofierze" - mówi kapłan podczas celebracji. "
Celebracja liturgii wymaga wewnętrznej jedności uczestników"*, "W modlitwie liturgicznej wierni jednoczą się z Chrystusem, który modli się do Ojca i składa siebie samego w ofierze"*. Przekazując znak pokoju powinniśmy mieć świadomość, że to nie tylko miłe podanie ręki i uśmiech - to gesty przedstawiające i wyrażające jedność na najgłębszym duchowym poziomie. Jedność wiary i modlitwy, jakie cechowały pierwszych chrześcijan. Jedność dusz i serc, która ożywia Kościół.

*Komisja do spraw Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów Episkopatu Polski: http://www.kkbids.episkopat.pl/ceremonial/ceremonial1_2.htm

Staszek Krawczyk pisze...

Staszek:

Na czym polega jedność Trójcy Świętej? Być może na tym (pisał tak
swego czasu Jan Turnau), iż Ojciec, Syn i Duch są złączeni tak
silnymi, nierozerwalnymi więzami miłości, że człowiek, oddalony od
Nich przez grzech, nie może sobie tego nawet wyobrazić.

Naszym zadaniem jest przybliżanie się do tej miłości. "Bądźcie [...]
doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski" (Mt 5, 48). A cóż doskonalszego niż miłość?

W jaki sposób jednak możemy naśladować Bożą miłość, skoro jest ona tak niedosiężnym, niemożliwym do przedstawienia ideałem?

*

Pierwszej odpowiedzi udziela Chrystus, który zstąpił na ziemię (por. Flp 2, 6-8), aby nas zbawić. Więcej nawet! On JEST odpowiedzią. "Ja jestem drogą i prawdą, i życiem" (J 14, 6). Po to stał się jednym z nas, abyśmy zobaczyli, że drogą do poznania Boga jest Człowiek.

Jan Paweł II napisał w encyklice "Redemptor hominis", że człowiek jest drogą Kościoła (a nie odwrotnie!). Każdy człowiek! Pomyślmy o tych słowach. Wszak to my jesteśmy Kościołem, a więc to naszą drogą są inni ludzie. Jakże moglibyśmy kochać Boga, nie miłując siebie nawzajem? A
nie kochając naszego Ojca, jak mielibyśmy się przybliżać do Niego, do Jego nieskończonej doskonałości? Jak inaczej moglibyśmy pozwolić Chrystusowi (tak, właśnie pozwolić! Mamy przecież wolną wolę, możemy
Mu w każdej chwili odmówić), aby odnowił w nas podobieństwo do Boga,
zbrukane ongiś przez grzech pierworodny?

*

Drugą odpowiedź przynosi dzisiejsze czytanie. I jest to odpowiedź bardzo konkretna. Dowiadujemy się w krótkich, jasnych słowach, na czym
polegało życie pierwszych chrześcijan.

Oczywiście nie mamy obowiązku wyrzeczenia się wszelkich dóbr na rzecz wspólnoty. Owszem, wielu uczniów Chrystusa tak czyniło, ale nigdy nie było to ich obowiązkiem, lecz wynikało z potrzeby serca. Jeżeli kocham drugiego tak samo jak siebie -- rozumowali -- to jak mogę mu odmówić w potrzebie czegokolwiek, co do mnie należy? Jeśli mój bliźni potrzebuje
mego płaszcza czy chleba bardziej niż ja, to jakże mógłbym się
wzbraniać? Pamiętam przecież słowa Chrystusa (Mt 25, 40): "Wszystko,
co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście
uczynili".

Wspólnota dóbr jest jednak tylko czymś wtórnym. Na tym polegał błąd
komunistów, że uznali ją za rzecz podstawową. Zapomnieli, że to, co
najważniejsze, nie może być tylko dodatkiem. Nie jest tak, że samo
zniesienie własności dokądkolwiek nas doprowadzi. Jest tak, że jeśli
nie będziemy zdolni do miłości, to wszystko, co stworzymy, będzie
niczym. (1 Kor, 13).

*

"Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się
wzajemnie miłowali" (J 13, 35). Pierwsi chrześcijanie byli blisko tej doskonałości. Byli świadkami tych słów Chrystusa. I czy dzisiejszy fragment Dziejów nie jest zachętą do podążenia ich śladem?

Staszek Krawczyk pisze...

Piotrek:

Znów objawia się sielska wizja Kościoła - wspólnoty. Jakże w wielkim kontraście jest wobec zapowiedzi prześladowań, których niedawno doświadczyli apostołowie.

Silnie akcentowany jest motyw jedności. Jeden duch (zapewne Duch Święty) i jedno ciało (chleb - Ciało Chrystusa?) spajało wszytskich. Nikt nie cierpiał niedostatku, a wielka łaska spoczywała a wszyskich...

Pięknego obrazu dopełnia wyzbycie się przywiązania do świata materialnego. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiada. I istotnie to nie materia łączyła ich wszystkich.

Jeden Duch i jedno Ciało. Niewątpliwie chodzi o Boga, a jak sugeruje "tytuł", o Jego emanację, czyli miłość. Następuje całkowite odróżnicowanie. Ale odmienione przez łaskę, spaja zamiast dzielić. Nienawiść daje wielką siłę, jednakże przeradza się ona najczęściej w agresję i desrtukcję.
Miłość daje siłę jeszcze większą (choć trudniejszą do osiągnięcia). Zaniknięcie podziałów jest jednocześnie wytworzeniem struktury opartej na wierze i miłości.

Wspólnta o takich fundamentach jest nierozrywalna, co więcej, przyciąga do siebie nowych ludzi. Nawet tych, których serca zatwardziałe są od posiadania dóbr. (Lewita). I tak Józef zwany Barnabą sprzedaje swoją ziemię, uwalniając się od dawnego porządku opartego na egoizmie i gromadzeniu kapitału. Wkracza w kolektywnie przyjacielski świat. Bezpośredni świat kontaktu z drugim człowiekiem, który jest pośrednikiem Boga. Tylko w kontakcie z drugim człowiekiem (pomijam tutaj oczywiście kontakt "bezpośredni" z Bogiem) narodzić się może prawdziwa Miłość.

Miłość to Bóg i dlatego spaja tak silnie. Małżeństwo jest potwierdzeniem Miłości ludzi przed Bogiem, jednak to nie słowo dane Stwórcy utwierdza związek (to tylko akt naszej woli), ale sam Bóg.