piątek, 11 lipca 2008

Dz 18, 18-23

18 Paweł pozostał jeszcze przez dłuższy czas, potem pożegnał się z braćmi i popłynął do Syrii, a z nim Pryscylla i Akwila. W Kenchrach7 ostrzygł głowę, bo złożył taki ślub7. 19 Następnie przybyli do Efezu i tam ich zostawił. Sam zaś wszedł do synagogi i rozprawiał z Żydami, 20 a gdy go prosili, aby pozostał dłużej, nie zgodził się, 21 ale żegnając się z nimi, powiedział: «Wrócę do was, jeżeli Bóg zechce». I odpłynął z Efezu. 22 Po przybyciu do Cezarei udał się do Jerozolimy. I pozdrowiwszy [tamtejszy] Kościół, zeszedł do Antiochii. 23 Zabawił tam pewien czas i wyruszył, aby obejść kolejno krainę galacką i Frygię, umacniając wszystkich uczniów.

2 komentarze:

Staszek Krawczyk pisze...

Wojtek:


Św. Paweł jest niestrudzonym misjonarzem. I podróżnikiem. Przebył tysiące kilometrów na wodzie i lądzie, niosąc Dobrą Nowinę o Chrystusie, który odkupił wszystkich ludzi, wypełniając proroctwa i obietnice dane Izraelowi. Teraz wraca do Antiochii, w rodzinne strony.

Właśnie — rodzina i przyjaciele. Niewiele jest w Nowym Testamencie fragmentów, które opowiadałyby o najbliższych któregoś z Apostołów, o rodzinie samego Jezusa też nie wiemy zbyt wiele. Czytamy o ewangelizacji, podróżach misyjnych, cudach, nauczaniu — gdzie jednak jest "zwykła", codzienna strona życia? Spotkania z przyjaciółmi, czas spędzony z rodziną, to wszystko, co krok po kroku buduje sens naszego życia?

Nierzadko można dojść do takiego pytania, które poniekąd stawia nas w sytuacji patowej — z jednej strony Bóg i Jego wezwanie do życia doskonalszego, z drugiej — życie codzienne, które znamy od samych narodzin. Jedna możliwość zdaje się wykluczać drugą. Może więc należy przeformułować problem?

Pamiętam, że bardzo uderzające było dla mnie, kiedy pierwszy raz usłyszałem "szorstką" wypowiedź Jezusa: "Kto spełni wolę Boga, ten będzie moim bratem, i siostrą, i matką" (Mk 3, 35). To, zestawione z pytaniem — "Co jest celem życia człowieka: sam człowiek czy też Bóg i człowiek ze względu na Boga?" wydaje się dawać jasną, choć trudną do przyjęcia odpowiedź — głównym sensem życia jest właśnie Bóg. Cały stan kapłański, a zwłaszcza misjonarze dają temu dojmujące świadectwo: to właśnie dla Boga porzucają rodziny i przyjaciół, całe życie z wszystkimi jego planami i perspektywami na przyszłość, po to właśnie, by pójść za Chrystusem. To wybór trudny, dramatyczny, dla wielu być może niezrozumiały, ale z drugiej strony — właściwy, wzniosły, szlachetny i pełen miłości, którą człowiek chce odpowiedzieć na wieczną miłość Boga. Przez chrzest i wiarę rodzimy się przecież na nowo, w nowej rodzinie Dzieci Bożych — ta wiara i takie podejście to nie nowy, alternatywny styl życia, to nie kolejna cecha, jaką dołożymy do naszej dotychczasowej egzystencji. To życie zupełnie nowe, to nowa tożsamość w Jezusie Chrystusie, to dar jedności w Duchu Świętym który jest ze wszystkimi wierzącymi. W tym sensie rodzina Dzieci Bożych daje więzy silniejsze nawet niż sama śmierć.

Raz jeszcze wypada podkreślić, słowami samego Jezusa: "Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne" (J 12, 24). Paweł na pewno chciałby wrócić do nawróconych Żydów w Efezie, podobnie i do wszystkich tych, którzy stali się jego braćmi w Chrystusie podczas podróży misyjnych. To nie on jednak kieruje już swoim życiem. Stąd też pełne pokory słowa: "Wrócę do was, jeżeli Bóg zechce".

Staszek Krawczyk pisze...

Staszek:


Łukasz pisze jedynie o miejscach, które święty Paweł odwiedził. Nie pisze o przestrzeniach, jakie Apostoł musiał przemierzyć. A były to przecież ogromne odległości, setki, tysiące mil na morzach i lądach.

Możemy się domyślać, że dla biblijnego przesłania istotniejsze są miejsca niż przestrzenie. Nie powinno nam to jednak przeszkadzać w refleksji nad wędrówkami Pawła. Trzy wielkie podróże misyjne. Całe tygodnie w jednostajnym szumie fal, na niezmiennym morzu. Można przypuszczać, że również wtedy jego wiara była poddawana próbie. Może wręcz przede wszystkim wtedy. Nie działo się nic ciekawego, nic wielkiego, nie było iluminacji ani cudów. Cisza i morze, morze i cisza. I tak całymi tygodniami. Codzienność, w której bardzo łatwo zatracić to, co najważniejsze.

Święty Paweł umiał podtrzymać w sobie ogień wiary także w długiej szarej codzienności. Jak to robił? Mamy prawo przypuszczać, że dużo się modlił i każdego dnia pamiętał o Bogu. Z pewnością nie przypominał sobie o Nim dopiero wtedy, kiedy statek zawijał do portu.

I my pamiętajmy, że nie ma wiary bez zaangażowania. Badania psychologów religii pokazują, że utrata wiary bardzo rzadko następuje w wyniku nagłych, dramatycznych wydarzeń; najczęściej jest tak, że najpierw z wolna tracimy zaangażowanie — przestajemy się modlić, czytać Biblię, uczestniczyć w Eucharystii — a dopiero potem stopniowo gaśnie w nas wiara. Podobnie dzieje się przecież z ludźmi, którzy nie utrzymują ze sobą kontaktów; prostym przykładem są sezonowe znajomości z rekolekcji czy wakacyjnych kolonii. Myślę, że każdy z nas pamięta ten szczególny nastrój pod koniec udanego wspólnego wyjazdu, kiedy wszyscy wymieniamy się adresami i numerami telefonów. A potem ogromna większość takich więzi zostaje zerwana przez czas. Listy i maile przychodzą coraz rzadziej i rzadziej, a w końcu ustają w ogóle.

Wiara jest przede wszystkim więzią z Bogiem. I jak każda inna więź, wymaga tego, aby obie strony poświęcały czas, siły, jakąś cząstkę swojego życia. Bóg pragnie być z nami przez cały czas; przyszedł na świat w swoim Synu, aby zbliżyć się do nas, grzeszników. Pytanie brzmi: czy umiemy Mu odpowiedzieć naszym własnym zaangażowaniem?